Tamto pytanie z sali mocno mnie zastanowiło, wręcz ucieszyło, bo pokazało, że jednak potrafimy być myślącym, analizującym i wyciągającym wnioski społeczeństwem. Ktoś zobaczył, że dwójka młodych ludzi zrobiła trzy świetne filmy o Bieszczadach w technice poklatkowej, które w ciągu kilku miesięcy obejrzało prawie 400 tys. osób z ponad 90 krajów na świecie, więc jest oczywiste, że władze Podkarpacia powinny być zainteresowane taką formą promocji regionu. Ale nie są. Krystian Kłysewicz skontaktował się kilka miesięcy temu z rzecznikiem prasowym marszałka województwa, Wiesławem Bekiem i od tamtej rozmowy zapanowała cisza. Przed zimowym odcinkiem Bieszczadów, bracia Kłysewicz zwrócili się z prośbą o wsparcie swojego projektu do internautów, w ramach finansowania społecznościowego Polakpotrafi.pl zebrali ponad 5 tys. zł. Pytam więc wprost, czy dla Urzędu Marszałkowskiego, wydziału promocji wsparcie projektu choćby tysiącem złotych było zbyt dużym problem? Filmy powstawały od sierpnia 2012 do końca lutego 2013 roku, jeśli w miliardowym budżecie województwa zabrakło kilku stów w 2012 roku, to nie udało się ich też zaplanować w budżecie na 2013 rok? Czy może problem leży gdzie indziej? Co musiałoby się stać, by osoby odpowiedzialne za promocję w Urzędzie Marszałkowski uznały, że warto projekt wesprzeć? Musieliby mieć gwarancję, że będą przecinali wstęgi, albo będą siedzieli w pierwszym rzędzie na festynie ( przy czym nie mam nic przeciwko organizowaniu pikników i festynów). A może urzędnicy uważają, że dobre pomysły zapadają tylko za biurkiem od godz. 8. do 16, a cała reszta ma siedzieć cicho, przytakiwać i co cztery lata bezmyślnie głosować? W dobie portali społecznościowych i Internetu władza nie żyje na pustyni, może warto śledzić, co ludzie piszą i myślą w sieci. A co myślą? Pozwolę sobie zacytować choćby jedną tylko wypowiedź, Sławomira Nowosada, przedsiębiorcy mieszkającego zagranicą, który tak opisał filmy Marcina i Krystiana Kłysewiczów:… „Niesamowite, coś pięknego, jak mawiają w Ameryce „dobra robota ". Wspaniałe filmy , aż wierzyć się nie chce , że to istnieje w Polsce - filmy są świetną promocja dla regionu , jestem przekonany, sądząc po ilości "wejść", że w tym roku tłumy zawitają w Bieszczady. Na pewno przyjadą moi sąsiedzi Hindusi. Pozostaje jednak smutek i nadzieja, która umiera ostatnia. Nie widzę ani śladu instytucji, które w zakresie obowiązków mają statutowe wspieranie takich przedsięwzięć, myślę o marszałku, wojewodzie, wójtach gmin bieszczadzkich- to polski smutek. A nadzieja jest taka, że takich ludzi nie wybierze się więcej oraz to że nowi „przewietrzą" urzędy. Jak mawiał pod koniec życia śp. ks. prof. Tischner - "dobrze , że nie mogę mówić , bo na usta cisną mi się tylko przekleństwa".







































